POCZĄTEK REJSÓW ŻEGLUGI WIŚLANEJ


Ku naszemu zadowoleniu organizowana przez nas Żegluga Wiślana zyskuje coraz szerszy rozgłos. W prasie codziennej, magazynach, biuletynach, portalach internetowych, ale również w radiu i telewizji raz po raz pojawiają się zwiastuny naszego przedsięwzięcia. Świadczy to o sporym zainteresowaniu projektem. Mamy cichą nadzieję, że zainteresowanie ze strony dziennikarzy przełoży się na wyniki, w postaci zgłoszeń pasażerów na rejsy. Stopniowo pojawiają się pierwsze zapytania, telefony, e-maile. Oby tak dalej!
Znakomicie ducha projektu Żeglugi Wiślanej, w połączeniu z całokształtem naszej działalności, zaprezentował w swoim artykule na łamach Pulsu Biznesu z 2.01. red. Karol Jedliński. Dlatego, za zgodą Redakcji, zdecydowaliśmy się przybliżyć Państwu ten tekst.

Vistuliada dochodowa
Karol Jedliński
(Puls Biznesu wyd. 2508, s. 10)

Tęsknisz za latem? Zaplanuj więc może tydzień albo nawet trzy wakacji płynących powoli z południa na północ Polski.

Oferta dla tych, którym Egipty, Himalaje i Dominikany nie zastąpią widoku na drogę na Ostrołękę.
- Oto ostatnia dzika i wielka rzeka w Europie. Pełna kontrastów: piękne widoki, przestrzenie, lęgowiska rzadkiego ptactwa, cisza, ale też multum starych miast, miasteczek i zamków do zwiedzania. Rejsy po Wiśle ruszają w kwietniu - mówi Łukasz Krajewski, pomysłodawca i właściciel Żeglugi Wiślanej.
Do dyspozycji daje pięć siedmioosobowych jachtów wyposażonych w prysznic, kuchnię, toaletę i ogrzewanie. Na dokładkę rowery i wędki. Trasę podzielił na trzy trzystukilometrowe odcinki, na tydzień rejsu na każdy.
- Wisłą spłynąłem dopiero za drugim razem. Wiem, ile trzeba poświęcić czasu, by samemu zorganizować taki rejs. Dlatego daję profesjonalny produkt i zapraszam na pokład - zaznacza Łukasz Krajewski.

Łódeczką w ścieku
Czterysta lat temu, pustawą dziś Wisłą, do Gdańska spływało kilka tysięcy statków rocznie. 60 proc. handlu na Bałtyku odbywało się przez gdańskie porty. Jeszcze wcześniej rzeka w Czerwińsku, niedaleko Płocka, była miejscem przeprawy wojsk Jagiełły, zmierzających pod Grunwald. 18 tys. jazdy i m.in. 8 tys. wozów taborowych trzy dni toczyło się po tymczasowym moście. Jednak od zawsze Wisłą płynęły ścieki. Kulminacja podtruwania warszawskiej syrenki nastąpiła w ostatnich dekadach zeszłego wieku. W takim stanie rzeka odstraszała nawet zapaleńców.
- Po prostu śmierdziało niemiłosiernie - wspomina Wojciech Giełżyński, pisarz, dziennikarz i podróżnik.
W 1980 r. przepłynął Wisłę niewielką łódką wiosłową typu hamburka aż do Bałtyku. Wrażenia z podróży opisał w książce "Moja prywatna Vistuliada". Dwa lata temu "Vistuliada" znalazła kolejnego czytelnika, którego zafascynowały opisane tam przyroda, miasta i historie. Łukasz Krajewski, biznesmen z Jaworzna, postanowił na takiej właśnie fascynującej stronie Wisły zarobić.
- "Rejsu" nie rozumiem i nie przepadam za nim. Trafia do mnie Giełżyński. Choć przyznaję, drogę na Ostrołękę widać. A za kaowca będzie robił szyper.
Przez prawie 30 lat od czasów "Vistuliady" Wisła zmieniła się. Znów można nad jej brzegiem spokojnie pooddychać. Woda łapie się gdzieniegdzie nawet do drugiej klasy czystości. Poupadały kopalnie i zakłady przemysłowe, inne zainwestowały w oczyszczalnie. Rzeka staje się atrakcyjna nie tylko dla poszukiwaczy przerośniętych sumów.
- Pierwsze podejście do Wisły zrobiłem z bratem i kolegami pod koniec lat 80. Jacht do Wisły wrzucił nam żurawiem operator ze żwirowni. Niestety, niska woda i nie do końca dostosowana łódka sprawiły, że utknęliśmy parędziesiąt kilometrów za Krakowem. Drugi raz, ten udany, był dwa lata temu, w ramach wakacji z żoną. Tysiące zdjęć i zachwytów - przekonuje Łukasz Krajewski.

Klimat "rospudowy"
Na jego fotografiach Wisła z dala od wielkich miast i mostów to rzeka różnorodna, kręta, upstrzona wyspami, łachami, nieraz urwiskami. Migawka pierwsza: stadko koni schroniło się w cieniu nabrzeżnego drzewa. Ujęcie drugie: za Krakowem krowy skąpały się w rzece aż po uszy. Naukowcy z Komitetu Ochrony Przyrody PAN zgodnie twierdzą, że obok Puszczy Białowieskiej i Bagien Biebrzańskich, środkowy odcinek Wisły należy do najcenniejszych terenów przyrodniczych w kraju. Rzeka, niczym wir, powinna wciągnąć turystów.
- Uwielbiam rejony Kazimierza, piękny przełom przez wyżyny. Nieraz jest tam klimat "rospudowy". Pustka, zwierzyna, szuwary. Dalej utkwiły mi w pamięci takie punkty, jak Kwidzyn, Grudziądz, Malbork, Świecie czy Nowe - przekonuje Wojciech Giełżyński.
Z zapałem podszedł do pomysłu Łukasza Krajewskiego, choć na pozór dzielą ich nie tylko 44 lata. Biznesmen z branży oponiarskiej kontra pisarz, dla którego pieniądze były tylko po to, by móc podróżować. Ale ta Wisła...
- Wraz z firmą ojca i brata tworzymy Grupę Krajewski produkującą i sprzedającą opony bieżnikowane i nowe. Branża mało romantyczna, ale dochodowa - uważa właściciel Żeglugi Wiślanej.
Klienci to głównie PKS-y i komunikacje miejskie w całej Polsce. Najwięksi partnerzy to komunikacja miejska w Lublinie, gdzie Grupa Krajewski dostarcza ogumienie do prawie 300 pojazdów, oraz w Katowicach i Sosnowcu, gdzie obsługuje poponad 200 autobusów.
- Takie opony mają przyszłość, bo transport komercyjny to przede wszystkim ekonomia - uważa Łukasz Krajewski.
Na głowie ma kilkanaście tysięcy autobusów, blisko sto firm z PKS w nazwie i kilkadziesiąt komunikacji miejskich. Tu jest numerem jeden w Polsce. Tegoroczny wzrost przychodów sięgnie 40 proc. - do 15 mln zł.

Zalew nad Che
Pieniądz lubi pływać, choćby w Wiśle, więc będzie gdzie inwestować zyski. Każdy jacht z wyposażeniem to wydatek rzędu 150 tys. zł. Wyczarterowanie jachtu na tydzień, wraz z opieką szypra, kosztuje od 3 tys. zł.
- W jeden sezon interes się nie zwróci. Na moją korzyść działa to, że jachty nie amortyzują się tak szybko jak np. samochody - mówi szef Żeglugi Wiślanej.
Rejsom przewodniczył będzie jacht kierowany przez szypra, na pozostałych czterech sternikami będą turyści.
- To nie jest czarna magia, łódź ma trochę ponad osiem metrów, ale rzeka spokojna, płytka i pusta. Szkolenie potrwa jakieś półtorej godziny - szacuje Łukasz Krajewski.
Jego słowa potwierdza Wojciech Giełżyński.
- W końcu mojej hamburki nie wciągnęło. Raz tylko było niebezpiecznie, kiedy nie zauważyłem stalowej liny przeciągniętej w poprzek. Krzyk sternika ocalił mi głowę - śmieje się podróżnik.
W wędrówkach reporterskich odwiedził 85 krajów, pijał mojito z Che Guevarą, gościł go Chomeini. A jednak marzy mu się Wisła. W przyszłym roku chce, znów hamburką, tym razem w towarzystwie jachtów Żeglugi Wiślanej, przepłynąć rzekę raz jeszcze. I znowu będzie z tego książka, jej współautorem ma być Łukasz Krajewski.
- Że mam prawie 80 lat? I co z tego. Przecież o mało co jako wioślarz na igrzyska nie pojechałem - wyłuszcza reporter.
Chodzi o Helsinki, w 1952 r. Teraz hamburkę pożyczy od Warszawskiego Towarzystwa Wioślarskiego, najstarszego klubu sportowego w Polsce. W przyszłym roku obchodzi swoje 130-lecie. Giełżyński, człowiek encyklopedia w kwestiach Wisły, poszuka zapewne ciekawych historyjek. Choćby takich jak o barce z fiatami 125 p i zastawami, która zatonęła w 1979 r. na Zalewie Włocławskim. Śledztwo wykazało, że załoga była trzeźwa. Uszkodzone samochody zlicytowano dużo powyżej cen fabrycznych.

10 listopada 2007 roku odebraliśmy od producenta Roberta Wojtuszkiewicza nasz pierwszy jacht. Od razu po zwodowaniu w Giżycku rozpoczęliśmy "dziewiczy" rejs do Warszawy. Przepiękna podróż przez Wielkie Jeziora Mazurskie, krętą rzekę Pisę, rozlaną Narew, Zalew Zegrzyński i Kanał Żerański zajęła nam trzy i pół dnia. Nie obyło się bez niespodzianek, drobnych problemów technicznych i ... opadów śniegu! Nic dziwnego - przecież była to połowa listopada. Dlatego byliśmy dobrze przygotowani do podróży - ciepłe ubrania i rozgrzewające napoje okazały się niezbędne.
Zgodnie z planem, 14 listopada, w samo południe, na gościnnej przystani Warszawskiego Towarzystwa Wioślarskiego odbyły się chrzciny naszego jachtu. Spośród wielu zaproszonych znakomitych gości najważniejsza była oczywiście Matka Chrzestna. Rola ta przypadła pani Marii Giełżyńskiej, żonie znanego reportera i podróżnika, a prywatnie także propagatora i przyjaciela Żeglugi Wiślanej - Wojciecha Giełżyńskiego. Pani Maria, szczęśliwa i wzruszona, z godnością pełniła "matczyne" honory i naszej łodzi nadała przepiękne imię OLA - oczywiście na cześć mojej małej córeczki.
Tak jak wspominałem wielokrotnie wcześniej, inauguracja Żeglugi Wiślanej zapowiada się bardzo interesująco. Chcemy wspólnie z Wojtkiem Giełżyńskim, korzystając z obecności płynących obok jachtów, spłynąć Wisłą do Gdańska. Nasza trasa będzie jednak trochę dłuższa, gdyż rozpocznie się nie w Krakowie (gdzie startuje do pierwszego etapu Żegluga Wiślana), lecz, podobnie jak miało to miejsce podczas spływu hamburką w 1980 roku, z okolic Goczałkowic lub Oświęcimia - w zależności od poziomu wody.
Przygotowania idą pełną parą. Na szczęście nie wszystkie hamburki odeszły w zapomnienie wraz z poprzednią epoką i udało nam się znaleźć całkiem sprawny technicznie egzemplarz na przystani WTW w Warszawie. Jednostka wymaga pewnych poprawek i reparacji, których dokonają miejscowi szkutnicy. W tym miejscu nie sposób pominąć osoby, które nam pomagają - Zarząd i działaczy WTW, a przede wszystkim pana Jarka Wolskiego - SERDECZNE PODZIĘKOWANIA! Przy okazji nasz rejs uświetni jubileusz 130-lecia klubu.
Owocem rejsu hamburką odbytego wspólnie z Wojtkiem Giełżyńskim będzie książka - kontynuacja Mojej prywatnej Vistuliady, swoistej wiślanej biblii, cytowanej przez większość reporterów nieprzerwanie po dziś dzień. Z książki tej również ja chętnie korzystam, o czym możecie się Państwo przekonać czytając strony www Żeglugi Wiślanej. Powiem więcej, Vistuliada stała się dla mnie nawet inspiracją do działania i rozpoczęcia tego niezwykłego projektu żeglugowego.
Dziękuję Wojtkowi Giełżyńskiemu za możliwość odbycia wspólnego rejsu i życzę nam obu POWODZENIA!

Premiera naszej floty w 2008 roku odbyła się w połowie marca na Targach Wiatr&Woda w Warszawie, na których mieliśmy wykupione stanowisko. Zainteresowanie naszym jachtem i naszym przedsięwzięciem przerosło wszelkie oczekiwania. Wprost nie byliśmy w stanie odpowiedzieć na wszystkie pytania zadawane przez zwiedzających.
Po targach jacht został zwodowany na Zalewie Zegrzyńskim, skąd przepłynęliśmy do przystani WTW w Warszawie. Tam też odbył się chrzest naszej Natalii. Pobyt w Warszawie wykorzystaliśmy również w celach promocyjnych. Odbyliśmy szereg spotkań i rejsów z dziennikarzami prasowymi, radiowymi i telewizyjnymi, w tym z ekipą Dzień Dobry TVN.
Kolejny rejs promujący nasze przedsięwzięcie miał miejsce na trasie z Gdańska do Torunia. W ciągu siedmiu kwietniowych dni przebyliśmy w sumie ponad 250 km pod prąd, ze średnią prędkością 8,5 km/h. Mieliśmy możliwość przetestowania możliwości jachtu i "świeżo" zakupionego wyposażenia nawigacyjnego GPS nie tylko na Wiśle, ale również na Zatoce Gdańskiej. Wrażenia niezapomniane!
Jacht Kinga, którym płynęliśmy miał swój chrzest w trzech przepięknych, bardzo gościnnych miastach: Gdańsku, Bydgoszczy i Toruniu oraz prezentacje w Grudziądzu i Tczewie, który może się pochwalić nowo otwartą przystanią rzeczną - jedyną tego typu inwestycją realizowaną w ostatnim czasie na Wiśle.
Ostatnie dwie jednostki floty Żeglugi Wiślanej miały swoją premierę i chrzest w urokliwym zakolu Wisły pod Wawelem w Krakowie.
Wszystkie imprezy spotkały się z dużym zainteresowaniem przedstawicieli mediów, co zaowocowało licznymi publikacjami prasowymi, wywiadami w radiu i telewizji,
Teraz przed nami wielkie wydarzenie. Dzień 27 kwietnia i oficjalny początek rejsów. Powoli dopinamy ostatnie sprawy. Niemal wszystko jest już gotowe na przyjęcie pierwszych pasażerów.
Trzymajcie Państwo za nas kciuki, życzcie nam stopy wody pod kilem i.... do zobaczenia na pokładach jachtów Żeglugi Wiślanej.

 


 




v
Untitled Document
 
 
  
Początek rejsów  
 
 
  
Żegluga Wiślana  
 
 
  
Motorowodne wojaże  
 
 
  
Ekspedycja Wisła  
 
 
  
Opony lotnicze  
 
 
  
Formuła I  
 
 
  
Kauczuk  
 
 
  
Pompowanie azotem  
 
 
  
Gigantyczne opony  
   
copyright © krajewski group 2006
  design: łukasz wiśniewski